niedziela, 17 kwietnia 2016

Alone Together part II

Wypuściłem głośno powietrze i zobaczyłem jak mój oddech zamarza natychmiast po opuszczeniu moich ust. Zbliżała się zima, więc szron pokrywał wszystko każdego ranka, a temperatura spadała drastycznie w dół z każdym dniem. Ludzie pojawiali się w długich i ciepłych płaszczach, okrywając się szczelnie szalikami i czapkami, próbując choć w pewnym stopniu schronić się przed mrozem.
Było bardzo wcześnie, dlatego ulice świeciły pustkami. Co jakiś czas można było jednak zauważyć spieszącego się do wczesnej pracy człowieka. Sklepy i targ obok, którego przechodziłem były dopiero otwierane. Właściciele wykładali swój asortyment na widoku i wypisywali  na oknach, czy samych straganach nowe promocje, starając się zdobyć jak najwięcej klientów. Niektórzy nadal nie zrezygnowali z metody zwykłego wykrzykiwania nazw swoich produktów lub ich głośnego wychwalania. Mimo tak wczesnej pory, starsze babcie i tak podnosiły swoje głosy, przekrzykując się zajadliwie. Sprawiło to, że odsunąłem się kilka kroków dalej, nie chcąc stracić przez te skrzeki słuchu.
Zmierzałem prosto do krawcowej po odbiór mojego ciepłego płaszcza. Ostatnimi czasy z powodu to coraz zimniejszych dni byłem zmuszony kupić sobie nowy. Stary i tak miał już w kilku miejscach dziury, a materiał z którego był wykonany strasznie wypłowiał, sprawiając wrażenie szarego mimo tego, że oryginalnie był cały czarny. Kilka guzików ledwo się trzymało, a w lewej kieszeni była mała dziura, która i tak uniemożliwiała mi przechowywanie w niej czegokolwiek, powodując, że każda moneta, banknot czy papier w końcu z niej wypadał. Mimo wielkiego przywiązania postanowiłem w końcu go wyrzucić. Powędrowałem palcami po guzikach i uśmiechnąłem się do siebie, wspominając wszystkie chwile, kiedy miałem go na sobie. Po chwili przeszły mnie niekontrolowane drgawki i wpakowałem ręce do kieszeni, przyspieszając kroku, żeby się bardziej rozgrzać.
Moje myśli powróciły do natarczywego blond chłopaka, jak tylko postawiłem nogę na nieszczęsnym placu. Minęły już prawie dwa tygodnie od kiedy po raz ostatni słyszałem jego głos. Nie będę kłamać, że nie zastanawiałem się co u niego. Wręcz byłem często rozdrażniony, gdyż nie mogłem się skupić na niczym innym. Mimowolnie zabłądziłem wzrokiem w miejsce naszego ostatniego spotkania, jednak ku mojemu zdziwieniu nie zobaczyłem go tam. Zwolniłem kroku i przeczesałem wzrokiem grupkę wyzywająco ubranych ludzi, mimo tego i tak nie mogłem odnaleźć znajomej twarzy. Poczułem się delikatnie zawiedziony, kiedy w końcu wkroczyłem do dalszej dzielnicy, a żadna ręka nie pociągnęła mnie za kołnierzyk w swoją stronę.
***
W Wigilię Bożego Narodzenia po rodzinnym i świątecznym obiedzie postanowiłem się przejść. Ubrałem płaszcz i matka dokładnie otuliła mnie nowym szalikiem, który dostałem pod choinkę, po czym pożegnałem się ze wszystkimi zebranymi w naszym domu i wyszedłem na zaśnieżoną ulicę. Śnieg już przestał padać, a księżyc widniał wysoko na niebie, oświetlając miejsca, które nie zostały oświetlone przez latarnie. W mijających domach i kamienicach słychać było rozweselone głosy i rozmowy, natomiast przez szyby widać było kolorowe ozdoby i całe rodziny siedzące jeszcze przy stole pełnym jedzenia. Przy ratuszu w centrum miasta zobaczyłem wielu muzyków i grajków, którzy ubrani w ciepłe ubrania, grali i śpiewali kolędy, zabawiając przechodzącą publikę. Przykuł moją uwagę jeden mały chłopiec, który ze skupioną miną przygrywał na swojej wiolonczeli. Miał na sobie lekką kurtkę, jednak mimo chłodu i tak nie przerywał swojej gry. Przysłuchiwałem się jego słodkiej melodii, zatrzymując się przy grupce ludzi, którzy postanowili zrobić to samo, otaczając go z każdej możliwej strony. Na moment zapomniałem o bożym świecie, wpatrując się jak jego małe paluszki sprawnie poruszają się po strunach i zaciskają się na smyczku. Poczułem się jakby mnie zaczarował, ponieważ ocknąłem się dopiero kiedy zakończył swój utwór. Nie mogąc się jeszcze ogarnąć z wrażenia, wygrzebałem z kieszeni kilka kopijek i wrzuciłem je do kapelusza leżącego obok chłopca.
- Bóg zapłać i wesołych świąt! - wykrzyknął chłopiec, a ja obdarzyłem go ciepłym uśmiechem i ruszyłem dalej już nie myśląc, gdzie mnie nogi poniosą. Próbowałem odtworzyć w myślach wszystkie nuty jakie dopiero usłyszałem i podśpiewywałem sobie cicho, próbując zapamiętać dokładnie występ dziecka.
Mimo grubych butów moje nogi zaczęły przymarzać, a ja nie chciałem jeszcze wracać do domu. Podskoczyłem kilka razy by je rozgrzać i dopiero wtedy zrozumiałem, że po raz kolejny wylądowałem na placu obok mojej dzielnicy. Ludzi było o wiele mniej, zapewne z powodu temperatury i właśnie odbywających się świąt, dlatego odetchnąłem z ulgą i postanowiłem się po nim przejść. Wszystkie sklepy i bary były pozamykane, a ludzie zebrali się w grupkach przy otwartych drzwiach od budynków, paląc papierosy i popijając alkohol. W pewnym momencie zobaczyłem znajomą blond czuprynę, która stała przy reszcie swoich znajomych. Wszyscy budzili we mnie odrazę i prychnąłem do siebie. Mimo mrozu każdy z nich i tak miał porozpinane koszulki i koszule, tylko niektórzy mieli na sobie porządniejsze nakrycie, a nie zwykłą szmatkę, a o szaliku czy czapce to już nie było mowy. Ich ubrania były jednak bardziej kolorowe, niektóre kobiety miały czerwone lub różowe sukienki do kostek, a mężczyźni różnego rodzaju ozdobne koszule, czy kamizelki. Widać było, że większość zamarzała i trzęsła się z zimna. Blond chłopak nie był wyjątkiem. Ocierał żwawo o siebie swoje ręce i podskakiwał co jakiś czas w miejscu, a jego skóra wyglądała jeszcze bardziej blado niż pamiętałem.
Zatrzymałem się, po czym zapatrzyłem się  w nich z zainteresowaniem i nie zauważyłem kiedy w końcu minął mnie szykownie ubrany mężczyzna z laską w ręce i wysoko uniesioną głową. Chłopak zauważył go prawie od razu i wybiegł w jego kierunku. Kulał lekko na prawą nogę, jednak i tak z gracją i wdziękiem podbiegł do starszego mężczyzny i obdarzył go swoim uśmiechem. Byłem na tyle blisko, że dokładnie usłyszałem przebieg ich rozmowy.
- Dzień dobry, czy jest Pan może zainteresowany? - spytał starszego, a jego głos był tak cichy, że ledwo go słyszałem, z lekkim trudem wypowiadał słowa, czego przyczyną prawdopodobnie było zdarte gardło.
- Może i jestem - odpowiedział szorstko mężczyzna i zmierzył chłopaka wzrokiem, po czym wziął w rękę jego włosy i zaczął się nim przyglądać, chcąc najprawdopodobniej ocenić go jak najlepiej - ile? - spytał nagle, po czym puścił jego włosy i wziął tym razem jego koszulę, sprawdzając z jakiego była materiału.
- 80 kopijek - odpowiedział na co mężczyzna roześmiał się mu prosto w twarz i odszedł od niego tak szybko jak się pojawił. Uśmiech chłopaka znikł i spuścił delikatnie głowę, jednak po chwili ruszył za nim i krzyknął - Ale proszę Pana przecież mamy święta! - dogonił go i stanął przed nim, prezentując mu jeszcze większy uśmiech. - Dlatego będzie taniej! Ile szlachetny Pan proponuje? - zwrócił się do niego pełen nadziei.
- 30 kopijek - powiedział bez wahania mężczyzna i skrzyżował ręce na swojej piersi. - tylko tyle jesteś dla mnie wart- widać było na jego twarzy poniżający uśmieszek. Chłopak natychmiast zbladł kiedy to usłyszał, jednak zaśmiał się nerwowo i próbował wyglądać jakby jego stwierdzeniem nie był w ogóle poruszony.
- Niech będzie ... tak więc 30 kopijek! - słychać było, że słowa grzęzły mu w gardle, jednak jego postura nadal była pewna siebie. - Zapraszam więc - wskazał pobliskie drzwi ręką i puścił mężczyznę przodem po czym nadal lekko kulejąc wszedł do budynku zaraz za nim, a ja nie spuściłem z niego wzroku, aż do momentu kiedy zniknął za drzwiami. Musiał być naprawdę zdesperowany, żeby zgodzić się na tak niską cenę. Stałem jeszcze chwilę w tym samym miejscu, ale kilka minut później znalazłem się już w swojej dzielnicy. Niestety nadal nie mogłem wypędzić blondyna ze swoich myśli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz