środa, 4 maja 2016

Sunrise

Parring you and your bias

Pisk hamulca obudził mnie po długiej podróży. Końcowy przystanek. W ogóle się nie zmienił. Jest taki jak zapamiętałam go kilka lat temu, kiedy wyjeżdżałam na studia. Musze jednak teraz wrócić do małego miastecka w którym się wychowałam. Studia za granicą są bardzo drogie, musiałam podjąć prace przez co zaniedbałam naukę. W skrócie nie dałabym rady zdać tego roku, nie dałabym rady się utrzymać. Tylko jak ja to powiem rodzicom? Przez ostatni czas ich okłamywałam, mówiłam że wszystko jest dobrze. Czy mnie zrozumieją? Skończyłam magisterkę może jakoś m wybaczą?
Pogrążona w myślach szłam po wąskich uliczkach. Tyle wspomnień. Tak bardzo tęskniłam za tym  miastem. Nie wierze, że kiedyś tak bardzo chciałam wyjechać.
***
- Próba mikrofonu, raz dwa, raz dwa trzy. Hey, hey tu Y/B/N dziś ja ogłaszam komunikaty. Atention, mamy korek ciągnący się  zachodu, get off at 79th i pojedzcie w lewą stronę. Poczekajcie chwilę… Y/N wróciłaś do domu!
- Y/B/N, hey.
- Dobrze cię znowu widzieć.- chłopak posłał mi ciepły uśmiech.- Hey kiedyś też ogłaszałaś co nie?
- Raz czy dwa.- odpowiedziałam speszona.
- Posłuchaj tylko.- chłopak zdawał się być bardzo zadowolony ze swojej pracy.- Uwaga przypominam wielki korek zderzył się Double Decker lepiej omijajcie centrum jeśli nie chcecie stać. A teraz uwaga mamy specjalnego gościa. Y/N wróciła wiec przywitajcie ją ciepło. Y/N przywitaj się.
- Dzień dobry.- powiedziała, a stres związany z powrotem całkowicie mi minął.
Y/B/N  zawsze taki był, odkąd zaczął pracę u moich rodziców. Zawsze potrafił poprawić mi humor.
- One moment, za raz I am traing to help you.- Y/B/N prawie wykrzyczał do słuchawki.
- Kto nauczył cię angielskiego?- zaśmiałam się słysząc jego akcent.
- Nieznośni kierowcy.- odpowiedział opryskliwie.
- Daj pomogę. – wzięłam od niego słuchawkę i wysłuchałam na czym polegał problem. Potem szybko przetłumaczyłam jak zgubiony kierowca ma ominąć korki.
- Dziękuje, czy jak tam wy to mówicie Thank you.- Y/B/N  uśmiechnął się do mnie.
Niedługo potem wrócili moi rodzice. Niestety przewidziałam naszą awanturę. Dobrze, że Y/B/N tego nie słyszał.
***
Zapadł zmrok. W końcu rodzice jakoś zrozumieli. Wyszłam więc na spacer zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Idąc przez park zauważyłam s Y/B/N jedzącego na jednej z ławek stojących wzdłuż alejki. Wyglądał na trochę załamanego.
- Wszystko w porządku.- spytałam. Chłopak spojrzał mi w oczy i spróbował się uśmiechnąć.
- Myślę, że język mnie po prostu przerasta.- powiedział kiedy usiadłam obok.
- Wiem co czujesz, na studiach miałam tak samo.- położyłam mu rękę na ramieniu.-  Nie wiem czy dam radę znów tam wrócić i żyć w obcej kulturze.
- Koreański nie jest taki trudny.- Y/B/N zaczął się śmiać.- Angielski jest o wiele trudniejszy.
- Mówisz tak tylko dlatego, że jesteś Koreańczykiem.- Jego nagła zmiana humoru udzieliła się również mi. Obydwoje zaczęliśmy się śmiać. – Mogę ci pomóc z nauką jeśli chcesz.
Tak mijały nam kolejne dni. Spotykaliśmy się codziennie wieczorem na tej samej ławce, ucząc się obydwu języków.
- Jesteś gotowy, żeby spróbować jeszcze raz?- spytałam jak tylko znów się spotkaliśmy.
- Chyba jestem.- odpowiedział.
- Okay to zaczynamy. – mimowolnie się uśmiechnęłam.- Kąt.
- Corner.
- Sklep.
- Store.
-Żarówka.
- Light bulb.
- Jesteś pewien?
- Tak jestem.
- Trzy na trzy wszystko poprawnie.
- Naucz mnie czegoś jeszcze.
- Ciepło
- Heat.
- Zaszła noc.
- Last night.
- Kocham Cię.
- I love you.
- Może tak właśnie jest. – sama nie spodziewałam się swoich słów. Spojrzałam na Y/B/N z zaskoczeniem. On uśmiechnął się do mnie. Nie zdążyłam się wytłumaczyć bo poczułam delikatny dotyk na moich wargach.
- Wszystko może się zdarzyć, przed wschodem słońca.- chłopak uśmiechnął się i pogłębił pocałunek.



DotMary


sobota, 30 kwietnia 2016

Lightsaber

Wraz z Sehunem siedziałam w jego pokoju. Graliśmy na playstation. Siedziałam pomiędzy jego nogami oparta o jego klatkę piersiowa. Trwaliśmy w tej pozycji przez jakiś czas. Nagle do pokoju wbiegł poważny Suho a za nim śmiejąca sje Wiktoria. Popatrzyliśmy na nich zdezorientowani. Zapytałam sie co sie stało, ale Wiktoria tak bardzo sie śmiała ze nie mogła nic powiedzieć. 
-Powiedziała ze mój miecz świetlny jest mały- powiedział Suho z naburmuszona mina pięciolatka. Nie wiedziałam co powiedzieć wiec siedziałam z rozdziawiona brudzia. 
-Ma racje, wiadomo od dawna ze mój miecz jest największy - rzekł z poważna mina mój chłopak. Wstał i zaczął kłócić sie z liderem, który juz chyba wyczuł co sie swieci. Powiedział ze widział miecze każdego z zespołu i nie dorównują długością swoich mieczykow do jego miecza giganta. Teraz razem z Wiktoria śmiałyśmy sie na łożku. Żałowałam ze nie mamy popcornu, który by idealnie pasował do sytuacji. Czułam sie jak na jakiejś komedii w kinie.
-A może pokażemy nasze miecze dziewczynom i one zdecydują? - Stwierdził mój bardzo "inteligentny" chłopak.  Popatrzyłam na niego jak na idiotę, którym szczerze mówiąc jest. Chciałam wyjsć jak najszybciej, co niestety nie było mi dane. Sehun złapał mnie za ramiona blokując mi drogę a Suho zamknął drzwi na klucz chowający go do swoich spodni. W mojej głowie było pełno myśli. Chciałam wyskoczyć przez okno. Wyjście przez nie z 21 piętra nie mogło skończyć sje dobrze. Szczerze mówiąc wolałabym chyba juz pobyt w szpitalu albo na cmentarzu, bardziej niż uczestniczenie w tej głupiej wymianie zdań. Jednak głos rozsądku kazał mi usiąść i posłuchać dalej. Kłócili sie przez jakiś czas z Wiktoria, a ja sie poddałam. Wiem ze z glupszymi nie wygram. Suho powiedział ze pokażą nam je w tej danej chwili a my je zmierzymy i ocenimy. Niestety nie miałyśmy innego wyboru. Sehun poszedł szukać kartki, długopisu i czegoś do mierzenia.  Nie znalazł linijki, wiec pomysłowy Lider okazał swoją inteligencje i umiejętości radzenia sobie w trudnych chwilach
-A może niech zmierza swoimi ściśniętymi dłońmi? Jedna to jeden punkt. A wygra ten który będzie miał więcej. - w myślach przybiłam sobie piątkę w twarz. Nie liczyli sie z naszymi głośnymi protestami . Miałam taka sama dłoń jak Wiktoria wiec ja miałam zmierzyć miecz Sehuna a ona Suhego. Odwrócili sie do nas tyłem i pochylając sie zaczęli sie z czymś mocować. Po chwili z obawa otworzyłam jedno oko i zobaczyłam ze stoją juz przed nami ze swoimi mieczami w dłoniach. Suho z czerwonym a Sehun niebieskim. Sehun podszedł do mnie a ja zaczęłam go mierzyć. Suho stał ze skupiana mina i patrzył jak Wiktoria mierzy. Skończyłam nie mówiąc wyniku, czekałam az Wiktoria zrobi to pierwsza. Jak sie okazało Sehun wygrał o jedna dłoń. Nie obyło sie bez głosów oburzenia Lidera ze to wszystko było ustawione. Mój chłopak podszedł i szepnął mi krótkie dziękuje po czym pocałował mnie czule. W czasie pocałunku czułam jak sie uśmiecha. 

-Więcej sie z wami nie bawię, ale i tak wiem ze moj jest większy- powiedział i wyszedł trzaskając drzwiami. Wiktoria znów sie śmiała, stwierdziła ze Jongin pewnie będzie chciał kurczaka to pójdzie mu zrobić. Zostawiła nas samych. 
-A może chcesz sie ponowić moim mieczem?- mrugnął do mnie Sehun ze śmiechem.



Maknaex 

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Alone Together Part III

Dni mijały, a na drzewach pojawiły się pierwsze liście. Słońce witało świat coraz wcześniej, roztapiając lód i budząc wszystko do życia. Ja nie wychodziłem jednak z domu, gdyż moja matka zachorowała. Był u niej doktor, ale nie mógł nam powiedzieć  co jej dokładnie dolegało. Powiedział jedynie, że to już nie jego pierwszy przypadek, że w mieście pojawia się coraz więcej ludzi z podobnymi objawami. Przypisał jej antybiotyki i pospieszył do kolejnych pacjentów. Zostawił nas samych, abyśmy borykali się z nieustanną gorączką i wymiocinami matki. Byłem jedynakiem, dlatego to na mnie przypadła opieka nad nią, kiedy ojciec przesiadywał w pracy, zastępując swoją żonę na jej stanowisku. Jak tylko dowiedziano się tam, że ciężko zachorowała, tłoczono się drzwiami i oknami, by życzyć jej szybkiego powrotu do zdrowia. Musiałem niekiedy wypraszać ich siłą by dali zmęczonej matce odpocząć, zapraszając ich dopiero kiedy całkiem wyzdrowieje. Łudziłem się, że to jeszcze nastąpi.
Z każdym dniem jej stan się pogarszał. Na początku antybiotyki działały i pozwalało jej to na swobodne oddychanie, a nawet spacery po domu. Niestety sielanka nie trwała zbyt długo i była już do końca przykuta do łóżka, nie mogąc nawet ruszyć palcem. Była wypompowana z sił, przez ciągłą walkę z chorobą. Zaczęła kaszleć krwią, dlatego od tamtej pory trzeba było nad nią przesiadywać cały czas, żeby przypadkiem się nią nie zadławiła. Przestaliśmy z ojcem praktycznie spać, siedząc przy jej łóżku dniami i nocami, zapominając o obowiązkach. Skupiliśmy się tylko nad jedyną kobietą w naszym życiu, która była dla nas dosłownie wszystkim.
Umarła w pierwszy dzień wiosny. Nie pomógł żaden lekarz, żadne lekarstwo, czy żadne modlitwy. Po prostu zasnęła i już nigdy nie otworzyła oczu. Zostawiła jedynie po sobie puste miejsce przy rodzinnym stole i tone biżuterii oraz ubrań, które nadal wypychały wszystkie szafki i komody. Dom nie był już taki sam bez jej codziennego porannego świergotania, jej rządzenia w kuchni, czy po prostu zwykłego siedzenia w salonie przy kominku i czytania swoich ulubionych, kiczowatych romansów, bez których jak twierdziła nie byłaby nigdy z ojcem bo nie wiedziałby jak się przy nim odpowiednio zachować.
Wyprawiliśmy jej pogrzeb i pożegnaliśmy się po raz ostatni na cmentarzu, kiedy jej ciało było zakopywane w ziemi. Wszyscy płakali, pogada jakby się z nimi zmówiła i zaczęło padać. Mój ojciec już nie powstrzymywał się od łez, które płynęły strumieniami po jego pulchnych policzkach i spadały na kwiaty, białe róże - ulubione kwiaty mojej matki, które miał położyć na gotowym grobie. Ja nadal nie poroniłem ani jednej łzy. Czułem zbyt dużą pustkę by wyrazić jakiekolwiek emocje. Położyłem dłoń na ramieniu ojca i spuściłem głowę. Krople deszczu zastąpiły łzy i zaczęły spływać po mojej twarzy, na co siostra mojej matki zaczęła szlochać jeszcze bardziej myśląc, że właśnie się kompletnie załamałem. Owszem było tak, jedynie nadal nie potrafiłem wyrazić tego niczym innym niż mocniejszym ściskiem na ramieniu ojca.
Wracałem z pogrzebu sam, ze spuszczoną głową, wpatrując się intensywnie w swoje buty. Nie mogłem znieść bliskości innych. Zamiast mi pomóc, wpędzali mnie w jeszcze większą depresję, sprawiając, że dziura w sercu zamiast się zmniejszać, zwiększała się i sprawiała, że czułem się jakbym już tego serca nie miał. Deszcz przestał padać jak tylko opuściłem cmentarz, jednak ubrania nadal miałem mokre i niewygodnie przyklejały sie do mojej skóry. Myślałem, że może słońce zdoła je wysuszyć, jednak było ona tamtego dnia bardzo obrażone na świat i ukryło się za chmurami, pozostawiając świat w ciemnościach do końca tego dnia.
Westchnąłem głęboko, spojrzałem w końcu przed siebie i aż zatrzymałem się z wrażenia. Kilka metrów ode mnie stał wielki mężczyzna, który wydzierał się na całe gardło i wymachiwał swoją ogromną pięścią w stroną małej i wychudzonej twarzyczki. Zajęło mi to chwile zanim zorientowałem się, że nad tą twarzyczką wyrastały jasne blond kosmyki włosów, które opadały na nią i przykrywały nowe, świeże siniaki. Rozejrzałem się po okolicy i wszystko potwierdziło, że znalazłem się po raz kolejny przy burdelu. Zaskoczony zacząłem się przyglądać sytuacji, która odbywała się praktycznie przede mną.
- Obiecałeś, że dostarczysz pieniądze do końca tygodnia! Specjalnie zainwestowałem je w Ciebie! Miałeś mi przynieść zysk, a nie same straty!- wrzeszczał coraz głośniej, szarpiąc chłopaka w każdą stronę. Blondyn był przy nim tak drobny, że wyglądało to jakby dziecko bawiło się właśnie swoją lalką. - Gdzie są moje pieniądze!?
- Nie ... nie ... mam - z trudem powiedział chłopak, kiedy ręka wielkoluda złapała kurczowo za jego gardło i podniosła do swojego poziomu. Szarpał się i starał się ostatkiem sił odepchnąć rękami, uderzając co jakiś czas małymi piąstkami w jego ręce czy klatkę piersiową. Mężczyzna nie przestawał się wydzierać na całą dzielnicę, co sprawiło, że wokół całego zdarzenia zbiegła się niemała grupka ciekawskich. Z biegiem czasu blondyn stracił siły i zawisł w bezruchu, wlepiając swoje przestraszone ślepia w twarz napastnika.
Poczułem się dziwnie kiedy zobaczyłem jak oczy chłopaka powoli gasną, a jego klatka piersiowa w końcu się nie podnosi. Już nie myśląc podbiegłem do nich i klepnąłem, wielkoluda w ramię.
- Proszę wybaczyć, ale czy mógłby mi Pan wytłumaczyć co się to dzieje? Byłem umówiony z tym oto człowiekiem - wskazałem palcem na wiszącego jeszcze blondyna - Niechże go Pan w końcu puści! - jak na komendę mężczyzna puścił go i zdezorientowany zaczął mnie przepraszać. Wyjaśniając, że o niczym nie wiedział i, że w zaistniałej sytuacji dostanę darmową godzinę. Schylił się głęboko i znów zaczął mnie przepraszać, na co prychnąłem w jego kierunku i spojrzałem na leżącego na ziemi chłopaka.
- Może szanowny Pan chce kogoś innego? Do wyboru jest wiele nowych i młodych chłopaków! - wtrącił się wielkolud, który najwyraźniej okazał się właścicielem całego burdelu i za wszelką cenę starał się załagodzić sytuację. Po stroju widać, że byłem kimś ważnym dlatego, nie mógł sobie pozwolić, żeby moja opinia zepsuła jego cały interes.
- Nie, chcę jego. - powiedziałem uparcie i natychmiast skrzyżowałem ręce na piersi. Chłopak wstał z trudem i jeszcze bardziej zdezorientowany wysilił się na słaby uśmiech.
- Tak więc .... zapraszam - uniósł rękę i wskazał nią pobliskie drzwi do budynku. Przed wejściem do środka obdarzyłem wszystkich spojrzeniem pełnym pogardy, po czym wszedłem w głąb ciemnego budynku, idąc za kulejącym blondynem na koniec starego korytarza. Otworzył ostatnie drzwi i puścił mnie przodem. Jak tylko wszedłem moim oczom ukazało się wielkie łoże, które zajmowało prawie cały pokoik. Jego pościel miała kolor czerwony i była bardzo miła w dotyku. Widać, że dużo w nie zainwestowano. Na ścianie obok było okno, które w tamtym momencie było zakryte przez ciemną kurtynę, sprawiając, że panował półmrok. Ściany były w niektórych miejscach pobrudzone i tapeta odchodziła przy kątach, jednak nie rzucało to się tak bardzo w oczy. Sam pokój był ubogi i prawie bez mebli, jakby chciano się skupić jedynie na jego przeznaczeniu.
Zdjąłem z siebie płaszcz i powiesiłem go na krześle. Moje ubranie nadal kleiło się do skóry, dlatego zdjąłem kamizelkę i rozpiąłem swoją koszulę. Starając się choć w pewnym stopniu odczepić uciążliwy materiał od skóry. Blondyn nadal stał przy drzwiach i wpatrywał się we mnie niewyraźnym wzrokiem, jakby nie mógł zrozumieć co się wokół niego dzieje. Po chwili podszedł do mnie chwiejnym krokiem i rozpiął kolejny guzik mojej koszuli. Spojrzał mi prosto w oczy, dopiero wtedy mogłem zobaczyć jak bardzo były puste, bez jakichkolwiek emocji. Stanął na palcach i dosięgnął moich ust, całując je łapczywie i natarczywie. Otworzyłem szeroko oczy z zaskoczenia i w pierwszej chwili zacząłem go od siebie odpychać, po czym zrozumiałem, że właśnie o to w naszym spotkaniu chodziło. To za to miałem zapłacić. Oddałem się miękkości jego ust i przymknąłem oczy, nadal czując się dość niekomfortowo w zaistniałej sytuacji. Jakby na zawołanie poczułem łzy spływając po mojej ręce, kiedy złapałem jego małą twarz w swoje dłonie i przybliżyłem do siebie jeszcze bardziej. Odsunąłem się prawie natychmiast i moim oczom ukazał się blondyn, który wycierał pospiesznie swoje czerwone oczy. Słychać było cichy szloch i poczułem jak od jego ciała przechodzą do mnie lekkie drgawki.
- Nie musisz tego robić - położyłem dłoń na jego ramieniu, starając się go jakoś pocieszyć. Wiedziałem, że nigdy nie byłem dobry w tych sprawach, jednak widok chłopaka mnie kompletnie załamał i chciałem zrobić coś co mu pomoże i przestanie w końcu płakać. - Możesz się przespać jak chcesz, ja poczekam i wyjdę w odpowiednim momencie. - przemyślałem wszystko w głowie i miałem nadzieje, że mój pomysł wypali. On już przez moment próbował zatrzymać spływające łzy, jednak kiedy usłyszał moje słowa rozpłakał się jeszcze bardziej. Westchnąłem głęboko nie wiedząc co zrobić, ale instynktownie objąłem go mocno i przytuliłem do siebie. On zamarł i nawet nie próbował się wyrywać. Zajęło mu to chwilę zanim przyzwyczaił się do nowego uczucia i w końcu odwzajemnił słaby uścisk, delikatnie objąwszy mnie swoimi rączkami w pasie. Schował swoją twarz w mojej koszuli, która znów stała się mokra, jedynie tym razem od łez. Czułem się jakbym przytulał porcelanową laleczkę, która w każdej chwili mogła się potłuc. Bałem się, że gdy ścisne mocniej to pęknie w moich rękach. Dotarło do mnie, że nie mogę na to pozwolić. Jest zbyt niewinny na takie traktowanie.
- Proszę połóż się i odpocznij - wyszeptałem mu do ucha, na co w odpowiedzi usłyszałem pomruk i jego rączki ścisnęły mnie jeszcze bardziej. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i podniosłem go bez problemu z podłogi, po czym położyłem na łożu. Nie wiem czy bardzo protestował, ponieważ kiedy tylko jego ciało dotknęło pościeli, zamknął oczy i nie chciał już ich więcej otworzyć. Usiadłem na krześle obok i zacząłem się mu przyglądać, mogłem zrobić to w końcu na spokojnie.
Blondyn wtulił się w kołdrę i przytulił mocno poduszkę. Rozczochrane włosy, opadały mu chaotycznie na twarz i nie dało się nic przez nie zobaczyć. Dlatego odgarnąłem je delikatnie ręką i skrzywiłem się na widok jego twarzy. Miał kilka porządnych siniaków i podbite oko, zaschła krew utworzyła stróżek od jego nosa, a spuchnięta warga robiła się coraz bardziej sina. Kiedy skierowałem wzrok na jego ręce i nogi zobaczyłem dokładnie to samo co na twarzy. Był całkowicie poobijany, mogłoby mu tak naprawdę dolegać coś poważniejszego, zważając na to jak ten dryblas go potraktował. Jego klatka piersiowa podnosiła się miarowo, ale bardzo powoli. Położyłem dłoń na jego czole i poczułem jak dosłownie mnie parzy, więc odsunąłem ją szybko. Jego stan sprawił, że moje serce pękło po raz kolejny tego dnia. Nie mogłem więcej wytrzymać. Pierwsza łza spłynęła z trudem, jednak kolejne były coraz łatwiejsze i częstsze. Schowałem twarz w dłoniach i dałem upust swoim emocjom.
- Dlaczego płaczesz? ... - usłyszałem cichutki i zachrypły głos. Nie wiedziałem co miałem mu odpowiedzieć, nie wiedziałem czy w ogóle powinienem to zrobić. Nie rozumiałem dlaczego się w takie coś wplątałem, przecież mogłem w każdej chwili wyjść i zapomnieć o wszystkim. Ale było już na to za późno. Uniosłem głowę i spojrzałem na niego. Chciałem w tamtym momencie po raz pierwszy od dawna być po prostu szczerzy.
- Przez Ciebie - starałem się by mój głos brzmiał normalnie - to wszystko przez Ciebie. - Jego oczy się rozszerzyły i jego usta nagle otworzyły się jakby miał coś powiedzieć, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Ta cisza pomiędzy nami sprawiła, że po raz kolejny miałem ochotę uciec. Jakby pogrzeb matki nie był wystarczającą atrakcją jak na jeden dzień. Nie mogłem zrozumieć dlaczego to ja musiałem przez to przechodzić. Po chwili zrozumiałem, że w sumie nie musiałem przez to wszystko przechodzić sam. Spojrzałem chłopakowi prosto w oczy i w tamtym momencie podjąłem decyzję, której nigdy nie będę żałować i którą bym podjął jeszcze raz jakby było trzeba.

sobota, 23 kwietnia 2016

Principal wants to see you

Piątek. Lekcja matematyki. Nerwowo spoglądam na zegarek. Wydaje się, ze od dzwonka minęła wieczność a tu jednak tylko 10 minut. Soreczka stoi przy tablicy i dyktuje setki zadań. Rozglądam się po klasie, może tylko dwie osoby notują. Reszta zajmuje się sobą. Podpieram głowę ręka a moje oczu robią się cięższe i cięższe. Nagle słyszę swoje nazwisko. Rozglądam się w poszukiwaniu osoby. Nade mną stoi Sorka z wrogim wyrazem na twarzy.
 - Przeczytaj zadanie które własnie podyktowałam.- teraz perfidnie sie uśmiecha. Słyszę ciche śmiechy. Ignoruje je i czytam zadanie. Uśmiech kobiety blednie, straciła szanse na upokorzenie mnie. Pewnie wkrótce to nadrobi. Pomimo senności zawsze wszystko notuje, na takie wypadki jak ten. Znów spoglądam na zegarek, mam nadzieje, ze moje moce sie uaktywnia i czas przyspieszy. Niestety sa tak tajemnicze ze nawet nie wiedza o tym. Jeszcze tylko 25 minut i upragniona wolność. Moje myśli idą w stronę ostatnio przeczytanego fan fiction. Zastanawiam sie co będzie dalej z moim ukochanym shipem.
 - Chodź rozwiążesz zadanie przy tablicy, trochę ruchu Ci sie przyda.- Nauczycielka nie odpuszcza swoich żarcików. Klasa znów wybucha śmiechem. Staram sie to ignorować, jednak czuje piekące łzy. Zaciskam mocno powieki jednak to nic nie daje. Podnoszę sie gdy ktoś puka do drzwi.
- Pani dyrektor prosi do siebie przewodnicząca klasy.- mówi nieznana mi dziewczyna. Orientuje sie ze chodzi o mnie, szybko pakuje sie i wychodzę. 
- Wiesz w jakiej sprawie jestem proszona?- pytam zaciekawiona, jednak nie uzyskuje odpowiedzi. 
- Ale do gabinetu dyrektorki idzie sie inaczej. - zauważam. W tym czasie dziewczyna łapie mnie za nadgarstek i wciąga do toalety. 
- Bądź przez chwile cicho, nie zadawaj pytań. Ja tylko mam pomoc.- Wychodzimy z toalety i dalej idziemy w nieznanym mi kierunku. Wchodzimy po schodach i po chwili znajdujemy sie na dachu szkoły. Nic z tego nie rozumiem. Dziewczyna odchodzi zostawiajac mnie sama. Stoję oparta o ścianę i juz chce wracać, gdy nad moja głowa ląduje czyjaś ręka. Otwieram oczy a przede mną stoi ostania osoba na świecie której bym się spodziewała. Co najpopularniejszy chłopak w szkole tutaj robi? Co ja tutaj robie? Nic nie rozumiem. 
- Chodź przejdziemy się. - Sehun chwyta moja rękę i łączy ze swoją. Żadne z nas sie nie odzywa. Obchodzimy wielki komin a do moich oczu dociera piękny widok. Piknik na dachu. Nadal trzymając swoje dłonie siadamy na kocu. 
- Właśnie spełniałaś moje marzenie, piknik, widok i ważna osoba obok.- Spoglądam w jego ciemne oczy i czuje ze sie w nich topie. Jestem w nim zakochana od początku pierwszej klasy. W moim brzuchu latają miliony motylków. 
- Czekałem na ten dzień od dawna, gdy tylko Cie zobaczyłam nie mogłem zapomnieć Twojego widoku. Codziennie na korytarzu starałem wykonać jakiś krok, jednak zbyt sie bałem odrzucenia. Zawsze byłaś z kimś, to mi nie pomagało. Jedynie ten plan mógł to zmienić.- Jego oczy nie przestawały wpatrywać sie w moje. Czułam rumieńce wkradające sue na moja twarz. 
- Ja..jaaa..tez bardzo chciałam- nie dane było mi do kończyć. Usta Sehuna zaatakowały moje. Całkowicie oddałam sie nieznanemu mi wcześniej uczuciu. Jego usta idealnie pasowały do moich. 
- Halo tu ziemia, zadanko samo sie nie rozwiąże. Chodź tablica czeka. - Znów byłam w ławce a do dzwonka zostało 15 minut. Wszystko było tylko moja wyobraźnia, zrobiło mi sie smutno. Ruszyłam do tablicy, rozwiązałam zadanie i wróciłam. Pomyslałam ze wlasnie napisze swojego one shota na podstawie tego. Tak wlasnie to zrobie. Zapisywałam główne watki, gdy drzwi się otworzyły, a w nich stała dziewczyna. 
- Pani Dyrektor prosi do siebie przewodniczącego- poderwałam sie szybko, zatrzymałam sie wpół kroku. Chwila przecież nie jestem przewodnicząca. Usiadłam na miejscu i czekałam na dzwonek. Jednak moje życie jest żartem a nie żadnym opowiadaniem czy filmem.  





Maknaex

czwartek, 21 kwietnia 2016

a heart shaped baloon

Mocne uderzenie spowodowało, iż zachwiałam się na nogach. Kolejna grupa rozentuzjazmowanych nastolatek podejmowała daremną próbę przeciśnięcia się, jak najbliżej zwartej grupy ochroniarzy. Mój wzrok powędrował w kierunku unoszącego się balonika w kształcie serca, na co przez myśli przelała się fala zwątpienia, nakładająca się na siebie wraz ze wspomnieniem pierwszego spotkania z chłopakiem. Uśmiech zamajaczył na twarzy wraz z obrazem dmuchania balonika, na dowód zgranej współpracy. "Co ma być to będzie" - zakończyłam rozgrywającą się w głowie dyskusję. Jednocześnie piski i krzyki ogarnęły mnie ze wszystkich stron. W duchu przeklnęłam mój niewielki wzrost, chcąc dostrzec choćby fragment postaci. Nakładającym się na siebie, nieskładnym wrzaskom towarzyszyły błyski lamp i dźwięki migawki. Wspięcie się na palce nie dało rady przebić się przez setki głów. Okrzyki osiągnęły triumfalny punkt po czym umilkły. Moje serce ogarnął delikatny zawód. Nie miałam powodów, by zostać zauważoną, a mimo to na to właśnie liczyłam. Kolejny raz spojrzałam na ten głupi balon, który nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Moment, w którym już wypuszczałam go z rąk nałożył się na siebie z wibracją telefonu.
"Kilka kroków przed siebie i drugie drzwi po prawej" - nieznany numer wywołał poruszenie pośród organizmu. Czyżby jednak? Rozglądając się dostrzegłam jak ogromna część tłumu zdążyła się już ulotnić. Kilkanaście kroków i z łomoczącym sercem naciskałam klamkę. Przed oczami miałam małą, prywatną, lotniskową poczekalnię i postać zajmującą miejsce na jednym z miejsc. Znakiem charakterystycznym, nawet przy odwróconej twarzy były uszy słodkiego elfa. Szczęście ogarnęło całą moją osobę, równocześnie z rozchodzącym się po ciele ciepłem uścisku Chanyeola.
- Lepszej niespodzianki nie mógłbym sobie wymarzyć.


*Słoneczko*

niedziela, 17 kwietnia 2016

Alone Together part II

Wypuściłem głośno powietrze i zobaczyłem jak mój oddech zamarza natychmiast po opuszczeniu moich ust. Zbliżała się zima, więc szron pokrywał wszystko każdego ranka, a temperatura spadała drastycznie w dół z każdym dniem. Ludzie pojawiali się w długich i ciepłych płaszczach, okrywając się szczelnie szalikami i czapkami, próbując choć w pewnym stopniu schronić się przed mrozem.
Było bardzo wcześnie, dlatego ulice świeciły pustkami. Co jakiś czas można było jednak zauważyć spieszącego się do wczesnej pracy człowieka. Sklepy i targ obok, którego przechodziłem były dopiero otwierane. Właściciele wykładali swój asortyment na widoku i wypisywali  na oknach, czy samych straganach nowe promocje, starając się zdobyć jak najwięcej klientów. Niektórzy nadal nie zrezygnowali z metody zwykłego wykrzykiwania nazw swoich produktów lub ich głośnego wychwalania. Mimo tak wczesnej pory, starsze babcie i tak podnosiły swoje głosy, przekrzykując się zajadliwie. Sprawiło to, że odsunąłem się kilka kroków dalej, nie chcąc stracić przez te skrzeki słuchu.
Zmierzałem prosto do krawcowej po odbiór mojego ciepłego płaszcza. Ostatnimi czasy z powodu to coraz zimniejszych dni byłem zmuszony kupić sobie nowy. Stary i tak miał już w kilku miejscach dziury, a materiał z którego był wykonany strasznie wypłowiał, sprawiając wrażenie szarego mimo tego, że oryginalnie był cały czarny. Kilka guzików ledwo się trzymało, a w lewej kieszeni była mała dziura, która i tak uniemożliwiała mi przechowywanie w niej czegokolwiek, powodując, że każda moneta, banknot czy papier w końcu z niej wypadał. Mimo wielkiego przywiązania postanowiłem w końcu go wyrzucić. Powędrowałem palcami po guzikach i uśmiechnąłem się do siebie, wspominając wszystkie chwile, kiedy miałem go na sobie. Po chwili przeszły mnie niekontrolowane drgawki i wpakowałem ręce do kieszeni, przyspieszając kroku, żeby się bardziej rozgrzać.
Moje myśli powróciły do natarczywego blond chłopaka, jak tylko postawiłem nogę na nieszczęsnym placu. Minęły już prawie dwa tygodnie od kiedy po raz ostatni słyszałem jego głos. Nie będę kłamać, że nie zastanawiałem się co u niego. Wręcz byłem często rozdrażniony, gdyż nie mogłem się skupić na niczym innym. Mimowolnie zabłądziłem wzrokiem w miejsce naszego ostatniego spotkania, jednak ku mojemu zdziwieniu nie zobaczyłem go tam. Zwolniłem kroku i przeczesałem wzrokiem grupkę wyzywająco ubranych ludzi, mimo tego i tak nie mogłem odnaleźć znajomej twarzy. Poczułem się delikatnie zawiedziony, kiedy w końcu wkroczyłem do dalszej dzielnicy, a żadna ręka nie pociągnęła mnie za kołnierzyk w swoją stronę.
***
W Wigilię Bożego Narodzenia po rodzinnym i świątecznym obiedzie postanowiłem się przejść. Ubrałem płaszcz i matka dokładnie otuliła mnie nowym szalikiem, który dostałem pod choinkę, po czym pożegnałem się ze wszystkimi zebranymi w naszym domu i wyszedłem na zaśnieżoną ulicę. Śnieg już przestał padać, a księżyc widniał wysoko na niebie, oświetlając miejsca, które nie zostały oświetlone przez latarnie. W mijających domach i kamienicach słychać było rozweselone głosy i rozmowy, natomiast przez szyby widać było kolorowe ozdoby i całe rodziny siedzące jeszcze przy stole pełnym jedzenia. Przy ratuszu w centrum miasta zobaczyłem wielu muzyków i grajków, którzy ubrani w ciepłe ubrania, grali i śpiewali kolędy, zabawiając przechodzącą publikę. Przykuł moją uwagę jeden mały chłopiec, który ze skupioną miną przygrywał na swojej wiolonczeli. Miał na sobie lekką kurtkę, jednak mimo chłodu i tak nie przerywał swojej gry. Przysłuchiwałem się jego słodkiej melodii, zatrzymując się przy grupce ludzi, którzy postanowili zrobić to samo, otaczając go z każdej możliwej strony. Na moment zapomniałem o bożym świecie, wpatrując się jak jego małe paluszki sprawnie poruszają się po strunach i zaciskają się na smyczku. Poczułem się jakby mnie zaczarował, ponieważ ocknąłem się dopiero kiedy zakończył swój utwór. Nie mogąc się jeszcze ogarnąć z wrażenia, wygrzebałem z kieszeni kilka kopijek i wrzuciłem je do kapelusza leżącego obok chłopca.
- Bóg zapłać i wesołych świąt! - wykrzyknął chłopiec, a ja obdarzyłem go ciepłym uśmiechem i ruszyłem dalej już nie myśląc, gdzie mnie nogi poniosą. Próbowałem odtworzyć w myślach wszystkie nuty jakie dopiero usłyszałem i podśpiewywałem sobie cicho, próbując zapamiętać dokładnie występ dziecka.
Mimo grubych butów moje nogi zaczęły przymarzać, a ja nie chciałem jeszcze wracać do domu. Podskoczyłem kilka razy by je rozgrzać i dopiero wtedy zrozumiałem, że po raz kolejny wylądowałem na placu obok mojej dzielnicy. Ludzi było o wiele mniej, zapewne z powodu temperatury i właśnie odbywających się świąt, dlatego odetchnąłem z ulgą i postanowiłem się po nim przejść. Wszystkie sklepy i bary były pozamykane, a ludzie zebrali się w grupkach przy otwartych drzwiach od budynków, paląc papierosy i popijając alkohol. W pewnym momencie zobaczyłem znajomą blond czuprynę, która stała przy reszcie swoich znajomych. Wszyscy budzili we mnie odrazę i prychnąłem do siebie. Mimo mrozu każdy z nich i tak miał porozpinane koszulki i koszule, tylko niektórzy mieli na sobie porządniejsze nakrycie, a nie zwykłą szmatkę, a o szaliku czy czapce to już nie było mowy. Ich ubrania były jednak bardziej kolorowe, niektóre kobiety miały czerwone lub różowe sukienki do kostek, a mężczyźni różnego rodzaju ozdobne koszule, czy kamizelki. Widać było, że większość zamarzała i trzęsła się z zimna. Blond chłopak nie był wyjątkiem. Ocierał żwawo o siebie swoje ręce i podskakiwał co jakiś czas w miejscu, a jego skóra wyglądała jeszcze bardziej blado niż pamiętałem.
Zatrzymałem się, po czym zapatrzyłem się  w nich z zainteresowaniem i nie zauważyłem kiedy w końcu minął mnie szykownie ubrany mężczyzna z laską w ręce i wysoko uniesioną głową. Chłopak zauważył go prawie od razu i wybiegł w jego kierunku. Kulał lekko na prawą nogę, jednak i tak z gracją i wdziękiem podbiegł do starszego mężczyzny i obdarzył go swoim uśmiechem. Byłem na tyle blisko, że dokładnie usłyszałem przebieg ich rozmowy.
- Dzień dobry, czy jest Pan może zainteresowany? - spytał starszego, a jego głos był tak cichy, że ledwo go słyszałem, z lekkim trudem wypowiadał słowa, czego przyczyną prawdopodobnie było zdarte gardło.
- Może i jestem - odpowiedział szorstko mężczyzna i zmierzył chłopaka wzrokiem, po czym wziął w rękę jego włosy i zaczął się nim przyglądać, chcąc najprawdopodobniej ocenić go jak najlepiej - ile? - spytał nagle, po czym puścił jego włosy i wziął tym razem jego koszulę, sprawdzając z jakiego była materiału.
- 80 kopijek - odpowiedział na co mężczyzna roześmiał się mu prosto w twarz i odszedł od niego tak szybko jak się pojawił. Uśmiech chłopaka znikł i spuścił delikatnie głowę, jednak po chwili ruszył za nim i krzyknął - Ale proszę Pana przecież mamy święta! - dogonił go i stanął przed nim, prezentując mu jeszcze większy uśmiech. - Dlatego będzie taniej! Ile szlachetny Pan proponuje? - zwrócił się do niego pełen nadziei.
- 30 kopijek - powiedział bez wahania mężczyzna i skrzyżował ręce na swojej piersi. - tylko tyle jesteś dla mnie wart- widać było na jego twarzy poniżający uśmieszek. Chłopak natychmiast zbladł kiedy to usłyszał, jednak zaśmiał się nerwowo i próbował wyglądać jakby jego stwierdzeniem nie był w ogóle poruszony.
- Niech będzie ... tak więc 30 kopijek! - słychać było, że słowa grzęzły mu w gardle, jednak jego postura nadal była pewna siebie. - Zapraszam więc - wskazał pobliskie drzwi ręką i puścił mężczyznę przodem po czym nadal lekko kulejąc wszedł do budynku zaraz za nim, a ja nie spuściłem z niego wzroku, aż do momentu kiedy zniknął za drzwiami. Musiał być naprawdę zdesperowany, żeby zgodzić się na tak niską cenę. Stałem jeszcze chwilę w tym samym miejscu, ale kilka minut później znalazłem się już w swojej dzielnicy. Niestety nadal nie mogłem wypędzić blondyna ze swoich myśli.

7 years

Jutro minie siódma rocznica rozpoczęcia mojego trainee. Siedem lat od wyjazdu z rodzinnego domu, siedem lat od zmiany mojego zycia o 360*. Jestem członkiem najsłynniejszego bandu na świecie. Na pierwszy rzut oka moje życie wydaje sie idealne, miliony na koncie, piszczące fanki na, kazdy mój najdrobniejszy ruch. Będąc na scenie wszystko jest tylko grą, fan service, uśmiechy... Nikt, nawet moi "przyjaciele" nie wiedzieli co się ze mną dzieje poza widokiem wszystkich oczu. Jestem zamknięty na świat zewnętrzny. Wszystko czym się zajmuje to mój telefon. Najcześciej zamykam sie na całe dnie w pokoju. Tam czuje sie najlepiej. Tak było tez teraz. Leżałem juz w łożku, gdy ktoś zapukał.
- Proszę - odpowiedziałem znudzonym głosem
- Sehun chcesz porozmawiać?- spytał nieśmiało Baekhyun. W jego głosie słyszalna była troska. Pokręciłem głowa na nie i odwróciłem sie tyłem. Usłyszałem głębokie westchniecie, a chwile po tym zamykanie drzwi. Nie miałem z nim szczególnie dobrego kontakt, pomimo to dzień w dzień przychodził do mnie z tym samym pytaniem a ja go zbywałem. Postanowiłem pójść spać.
- Sehun wstawaj. Mamy wywiad w radiu za godzinę. Weź szybki prysznic i za 30 minut spotykamy się na dole. - Obudził mnie dźwięk głosu Kyungsoo. Zupełnie o nim zapomniałem. Szybkim krokiem ruszyłem w stronę łazienki. Zrezygnowałem całkowicie z makijażu. Przecież i tak nikt mnie nie zobaczy. Po 20 minutach zakładałem buty. Katem oka zobaczyłem przyglądającego mi się Baeka.
- Powodzenia na wywiadzie - uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłem go i podziękowałem. Odwróciłem się w stronę drzwi i skierowałem się do czekającego juz vana. Po wywiadzie zmęczony kierowałem się prosto do mojego pokoju. Wchodząc zobaczyłam znana mi różowa czuprynę. Chłopak siedział na łożku i czekał na mnie.
- Co chcesz Baek?- nie miałem ochoty z nim rozmawiać. Potrzebowałem tylko jednej osoby, która była szczęśliwa setki kilometrów ode mnie.
- Prosze Cie porozmawiaj ze mną. Przestań traktować innych jak powietrze. Wszyscy sie martwimy , widzimy jak Ci cieżko. Dopuść nas do siebie. - Jego początkowo spokojny głosik zmienił sie w krzyk. Po twarzy spływały mu łzy. Stałem bezruchu zastanawiając sie nad jego słowami. Nigdy nie przypuszczałem ze ktoś sie może o mnie matrwić. - Nie bądź na mnie zły, ale znalazłem to. - Zza swoich pleców wyjął plik kopert. Zamarłem. Czułem jak w moim wnętrzu buduje sie coraz większa złość.
- S..s..skad to masz? Kto Ci pozwolił?- zająkałem sie. Zacisnąłem dłonie w pieści i rzuciłem sie na Niego w próbie odebrania mojego skarbu. Nie wiedziałem co robie do momentu az na moim ciele znalała sie mokra ciecz. Widok krwi sprawił ze oprzytomniałem. Moja zlosc zmieniła sie w strach. Chwyciłem starszego kolegę na ręce i skierowałem sie w strone toalety. Przemywalem mu twarz woda czekając az ciecz przestanie lecieć, a woda odzyska swój pierwotny kolor. Chwyciłem apteczkę i zakleiłem mu luk brwiowy. Po chwili znów znaleźliśmy sie w pokoju. Czułem ze jestem winny Baekowi słowa wyjaśnienia.
- Przepraszam, straciłem nad sobą kontrole, szczególnie po zobaczeniu listów. - powiedziałem ze szczera skrucha w głosie.
- Juz dobrze Sehun, juz dobrze. - uśmiechnął sie delikatnie. Na ten gest moje kąciki ust mimowolnie uniosły sie. Pomyślałem ze Baek ma racje. Powinienem sie komuś wygadać. Może poczułbym sie lepiej? Niewiele myśląc usiadłem obok kolegi i spojrzałem w jego twarz. Wziąłem głęboki oddech, a potok slow wypłynął z moich ust.
- Dzisiaj jest moja siódma rocznica od wyjazdu na trainee. Zostawiłam tam osoby na których najbardzej mi zależało. Z rodzina mam kontakt cały czas. Brakuje mi mojego kochanego Luhana. Znaliśmy się od trzeciego roku życia. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, z czasem nasz relacja zmieniła się w cos więcej. Byliśmy nierozłączni. Mój wyjazd wszystko zmienił. Skończyłem z nim, zerwałem z Nim wszystkie kontakty, zostawiłem go. Wiem, ze teraz mnie nienawidzi, rozumiem go. Chciałem jedynie zaoszczędzić mu bólu. Nie ochłodziło mnie wtedy ze czułem się jak potwor. Nie chciałem go ranić, a to zrobiłem. Moja mama mi wszystko pisała. Po jakimś czasie znalazł sobie dziewczynę, wzięli ślub, maja dzieci. Mino tylu lat nie przestałem go kochać. Nie wiem czy kiedykolwiek przestanę. Moje uczucie jest zbyt silne. Codziennie staram sie pisać do niego list. Nie zawsze mam kiedy ale staram sie jaj mogę. Opisuje mu swój dzien, odczucia, myśli. Kiedyś chciałem mu je wysyłać, teraz sie cieszę, ze tego nie zrobiłem. Nie chce żeby wracał do przeszłości. Chce żeby był szczęśliwy i tylko na tym mi zależy. Nie zależy mi na moim szczęściu. Jedynie z nim mogę taki byc. Pogodziłem sie juz ze swoim losem. - przerwałem, gdy poczułem chude ręce oplatające moje ramiona. Nie hamowałem juz swoich łez. Swobodnie spływały mi po twarzy. Cieszyłem sie ze nic nie mówił. Nie potrzebowałem od niego słów. Czułem sie w pewien sposób lżej. Po raz pierwszy otworzyłem sie przed kimś innym niż Luhan. Moje uczucia kłębiły sie przez zbyt długi czas. Baekhyun odsunął mnie od siebie i spojrzał w stronę drzwi. Rownież skierowałem tam wzrok. Podniosłem sie zaszokowany i podbiegłem do nich. Stal tam mój ukochany z szerokim uśmiechem na twarzy ale łzami w oczach. Miał ręce wyciągnięte w moja strone. Złapałem go w niedźwiedzim uścisku.
- Tak bardzo tęskniłem Hunnie. Kocham Cie. - szeptał mi do ucha.
- Ja ciebie tez Lu. - rownież wyszeptałem.




Maknaex